Pewnego dnia napisałam:

Dziś mamy dzień Pański 29 marca 2020 roku. Zaczęłam tworzyć tę stronę, no właśnie nie pamiętam dokładnie kiedy, ale nie wcześniej jak późnym latem 2019 roku i nie później jak łagodną zimą w styczniu 2020 r.

Zaczęłam właśnie w taki sposób:

Ktokolwiek z ludzi już zaistniał, na pewno jest chciany i kochany przez swego Stwórcę, czyli przez Pana Boga. Rozumiem to bardzo konkretnie: każdy człowiek, jeśli zaistniał, na pewno może liczyć, że możliwe są dla niego, gdzieś na świecie, godziwe warunki życia. Nie wiem, może warto w to pośrednio uwierzyć. W taki sposób pośrednio, że z pomocą wiary w liniowy bieg naszego życia i naszych dziejów. Jeśli bieg naszego ludzkiego życia i naszych dziejów jest liniowy, to nie ma co czekać na jakąś reinkarnację w jakimś lepszym wcieleniu. Po prostu to się może nigdy nie zdarzyć, a człowiek, który liczy na lepsze życie w innym życiu, zupełnie przepadnie, a chodzi o to, żeby po pierwsze przeżył, a po drugie próbował odnajdywać coraz lepszą jakość własnego życia, nie czyniąc przy tym żadnemu innemu człowiekowi przynajmniej żadnej szkody lub – wersja ciut trudniejsza – z tego co zbywa świadcząc drugiemu przy okazji od razu jakieś dobro (w szkole dzieciom czasem zbywa drugiego śniadania, więc mogą się nim podzielić bez szkody dla własnego zdrowia).

Bardzo zachęcam do pisania prywatnych blogów. Dlaczego ma przepadać jakaś w miarę dobra myśl? Choćby nawet taka krótka. Przecież to naprawdę może się komuś przydać. To co dla jednych jest oczywiste i nie warte już myślenia, dla innych bywa odkrywcze. Taką stronę łatwo można zrobić samodzielnie. W internecie jest sporo informacji o tym jak samodzielnie zrobić bloga. Wystarczy pojąć odrobinę z html5, odrobinę z css, kupić sobie domenę, hosting, kłódkę szyfrującą, żeby strona na pewno była bezpieczna, przerzucić wykonaną stronę na serwer. I mniej więcej gotowe.

Myśl z 29 marca 2020 roku: pandemia koronawirusa wydaje się być jedną z naturalnych katastrof, które od czasu do czasu się wydarzają, ale myślę, że ta skala globalna tego typu tragedii domaga się nie tyle nowych hipotez, co już konkretnych koncepcji dotyczących profilaktyki, na czasy jak pandemia już zostanie szczęśliwie przezwyciężona. To, co mi przychodzi na myśl jako środek naturalny zapobiegania pandemiom (epidemiom o zasięgu globalnym i o wymiarze tragicznym) to wprowadzenie stałych ograniczeń w turystyce międzykontynentalnej, ponieważ nie będzie z tego straty, a tylko zmiana stylu bycia i życia (nasza i dla następnych pokoleń): zamiast międzykontynentalnej turystyki jedynie ludzie wykwalifikowani zawodowo, np. ludzie po reżyserii, dziennikarze, jeździliby robić filmy, reportaże itd., a turystyka międzykontynentalna realizowałaby się w domach, dosłownie przez kino domowe. Problemem bowiem nie są nieserdeczne relacje międzyludzkie, ale to co w relacjach jak najbardziej szczerych i serdecznych dzieje się na poziomie drobnoustrojowym, na którym przypuszczalnie może dochodzić do niebezpiecznych mutacji, jeśli „spotyka się” bakteria, wirus czy koronawirus z jednego kontynentu z podobnymi stworzeniami z innego kontynentu, którym to mutacjom z pewnością można szczęśliwie zapobiegać wprowadzając globalnie inny model życia, czyli inny model spędzania wolnego czasu przeznaczanego na biznes, turystykę, pielgrzymowanie, politykę czy humanitarną pomoc. Nasz dom zmieniłby się w dobrym kierunku: wyewoluowałby z „globalnej wioski” w globalne miasteczko.

Myśl z 30 stycznia 2020 roku: Dowiedziałam się z witryny internetowej Radia Watykańskiego o pladze szarańczy w Afryce Wschodniej. Trochę więc o tym poczytałam teraz w internecie. Chciałam w związku z tym co przeczytałam o tej pladze powiedzieć, że szarańcza jest jadalna, jak krewetki, więc może trzeba pomóc w walce z tym nieszczęściem tworząc koncepcję zbiorów tego żywego białka, do wdrażania z chwilą wysypu owadów. Wrzucić to do wrzątku jak raki, a potem np. do słoików lub ususzyć. Byłaby z tego pomoc dla Afryki, ale inna. Mieliby co jeść ludzie teraz przerażeni tą plagą i widmem morderczego głodu, zamiast tego co im zżarła szarańcza.

Inna myśl: państwa ochrzczone, jak np. Polska, powinny się stać uznanym w całym świecie duchowym rezerwatem żywym dziedzictwem ludzkości, z całą jego dynamiką (wolnością, misyjnością, zróżnicowaniem) i aktualnością.

Kilka jeszcze innych moich myśli (4 grudnia 2019 r.): trzy cechy nas, Polaków, wyróżniają: umiłowanie wolności, Maryjność i łagodność. W 1989 roku cieszyliśmy się nie tylko wolnością, ale też tym, że się dogadywaliśmy, i to była równie wielka nasza radość; a ta radość jest radością, która wynika z dwóch faktów: chrztu Polski oraz właśnie z jej Maryjności, podobnie łagodność. Dlatego nasza łagodność jest waleczna, czyli w walce z grzechami, które 'wołają o pomstę do nieba' okazuje się 'gniewem, nad którym nie zachodzi słońce'. Taki gniew jest możliwy tylko w ramach ratowania i ochrony życia ludzkiego i godności ludzkiej od poczęcia do naturalnej śmierci. Przy czym koniecznie trzeba pamiętać, że prawdziwa troska o przyrodę nie jest tylko ratowaniem przyrody, ale jest dla człowieka, więc jest jednym ze sposobów ratowania i ochrony ludzkiej godności, co we wszystkich państwach ochrzczonych powinno się znakomicie uwidaczniać i wreszcie udawać. Nam, Polakom, nie wystarcza więc sama wolność, ponieważ my, żebyśmy mogli żyć w miarę możliwości szczęśliwie, musimy mieć jeszcze sukcesy w dziedzinie dogadywania się (potocznie nazywamy to naszą tolerancją) oraz sukcesy co do metod dogadywania się (potocznie nazywamy to naszą kulturą). My nie jesteśmy 'burzymurkami', ale potrafimy zrozumieć Planty. Nie usuwamy pozostałości po 'Twierdzy Kraków', bo pamiętamy że 'prawda nas wyzwala', a nie to, co było wcześniej lub tylko to, co przyjdzie później. Kiczu nie pozbywamy się przez jego zniszczenie, ale przez nadanie mu wartości historycznej, zasprzestając jego wytwarzania!

Albo jeszcze to: historia z azbestem jak najbardziej upoważnia do większej osobistej (we własnym umyśle) wolności w myśleniu o różnych rzekomo bez wątpienia rewelacyjnych nowościach, więc na pewno można wciąż się zastanawiać czy faktycznie cholesterol jest i zły, i dobry. Może tak, ale jeśli nie? Jeśli jednak nie, a to, że nie, okaże się dopiero za 100 lat w wyniku naukowej analizy danych statystycznych? Inna rzecz: mówi się, że raka nie wolno karmić, więc osoby, które chorują na raka powinny jeść żywność pozbawioną składników odżywczych. Może racja, nie wiem, ale mogę przecież pomyśleć, że jeśli jest inaczej, to jak? A jeśli jest akurat tak: dobrze odżywiony organizm jest na tyle silny, żeby podołać (raz w miarę szybko, inny raz prawie natychmiast, a jeszcze innym razem z pewnymi trudnościami) i tak obecnym w ciele każdego człowieka jakimś niewielkim ilościom komórek rakowych, które mają być właśnie bez znaczenia, a organizm na żywieniu głodowym sam staje się pożywką dla komórek rakowych, więc człowiek marnieje, a rak nie. W sensie naukowym nic dokładnie nie wiem na ten temat. Tylko myślę, bo też jestem człowiekiem, też chcę być zdrowa i to jak najdłużej.