Pewnego dnia wymyśliłam:

Wezmę się za pisanie krótkich recenzji filmów, które oglądam, gdyż inaczej je zapomnę. Zyskają na tym i Internauci, i ja.

Zaczęłam 7 stycznia 2022 roku od recenzji filmu Dziesięcioro przykazań z 1956 roku:

Ktokolwiek już widział ten film, wie że ogląda się go z ciekawością, choć trwa ponad 3 godziny. Dzieło opowiada historię Patriarchy Mojżesza w sposób widowiskowy, a jednocześnie bardzo ludzki. Nadprzyrodzoność (objawienie się Boga Mojżeszowi) buduje zdarzenia, które rzeczywiście miały miejsce: wyjście Izraelitów z niewoli egipskiej i drogę do Ziemi Obiecanej. Historyczna, biblijna fabuła opowiedziana została w taki sposób, że oglądający ma możliwość skupić uwagę na różnych aspektach tamtych wydarzeń. Prawie każda osoba widowiska (pierwszoplanowe i drugoplanowe) ma osobowość, która skłania do jakiegoś zamyślenia. Tym bardziej, jeśli widz zna tekst biblijny o tamtej historii. Piękni aktorzy, doskonała gra aktorska, pejzaże starożytnego Egiptu, a potem starożytnej pustyni, dobrze pokazane ludzkie okrucieństwo, także na skutek błędnych decyzji, wyjaśniają i uzasadniają kamienne tablice z tytułowym Dekalogiem, które sam Bóg przekazał Mojżeszowi, żeby stworzyć nowe szanse na kres ludzkiej przemocy, w chwili gdy to się okazało możliwe. Film prowadzi w dobrym kierunku także widzów nieznających dokładnie tego starotestamentowego opowiadania: od przemocy, przez prawo ludzkie intuicyjne, do prawa Przymierza, które od tamtych czasów każdy człowiek ma wyryte we własnym sercu.

Jezus, 1999 (1979)

To, co najpierw się narzuca widzowi, to parafraza. Wydaje się, że obraz ten powstał w taki sposób: reżyser zaproponował jakiejś godnej zaufania kobiecie, żeby przeczytała Ewangelię św. Łukasza, a następnie, żeby ją całą opowiedziała własnymi słowami, i zrobił film. Kobiety w tym filmie widać wyraźnie. Jeszcze lepiej to, że Jezus broni kobiet i je ratuje (przywraca im ich godność), a one z kolei chętnie odwdzięczają się swoją obecnością przy Nim. Przez użycie wielu parafraz dzieło to staje się opowiadaniem z wartkim nurtem akcji, a nie monumentem. Następna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę, to proste środki filmowego wyrazu. Zamiast komputerowego odwzorowania postaci Ducha Świętego w czasie chrztu Pana Jezusa, piękny gołąbek na Jego ramieniu. W miejsce spektakularnego blasku na Taborze, subtelne rozświetlenie białego lnu. To tylko przykłady. Narrator, jak reportażysta, wtrąca od czasu do czasu swoje trzy grosze w to wszystko, co dzieje się na filmowej scenie. Cudowne uzdrowienia i uwolnienia ukazują skalę dobra, które Pan Jezus czynił będąc wśród nas na ziemi. Może zbyt dużo afektów i onomatopei w dialogach sprawia pewne rozczarowanie. Patos trudno wyrazić, więc czasem lepiej z niego w ogóle zrezygnować; tak samo, jak z komputerowych tuningów. Film dobry, można go oglądnąć, ale nie każdy będzie nim zbudowany. Doskonale oddaje klimat końca lat 90-tych, w którym trzeba było w gąszczu ofert na nowo odnaleźć prawdziwego Zbawiciela, czyli jedynego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Obraz może potrzebuje dalej dojrzewać w czasie, gdyż teraz jest jak młode wino. Tematem duchowym tego filmu wydaje się, że jest ciche zaproszenie do pogłębienia własnego nawrócenia, ponieważ tak wiele można poprawić. Miałabym jednak pointę do tej krótkiej recenzji: dotyczy ona filmu z roku 1979, a nie 1999-go, ale w Polsce końca lat 90-tych właśnie ta produkcja byłaby dziełem filmowym końca wieku, a nawet końca 1000-lecia. Obrazu kinowego o tej samej tematyce z 1999 roku w ogóle nie czuję się na siłach oglądnąć.

Odzyskać wiarę, 2007

Ten wielowątkowy film dobrze się kończy, co sprawia, że kiedy pojawiają się napisy, widz spontanicznie myśli o prostocie fabuły, a nawet o jej oczywistości. Może poczuje się zawiedziony, że sam tego, co zobaczył nie wymyślił: kapłan z powołaniem, kapłan bez powołania, parafia zagrożona wyginięciem, w sam raz, żeby się znaleźć pod ścisłą ochroną, starość, młodość, marzenia i tytułowa wiara, której nikt nie traci, a niektórzy odzyskują. Pozornie nie wiadomo co tu jest najważniejsze, ale przy głębszym zastanowieniu można dojść do wniosku, że wiara służy najpierw za kanwę filmowego opowiadania o różnych odmianach miłości, ale wszystko to prowadzi do prawdy o sile przebaczenia; siła ta okazuje się nie przeogromna, tylko takiej skali, żeby dało się znowu godnie żyć, ponieważ to „wiara góry przenosi”, a nie siła przebaczenia. Film bardzo dobry na czas Bożonarodzeniowy i styczeń. Doskonały też jako pretekst do dyskusji na trudne życiowe tematy, np.: Ile ksiądz, który spędza wiele czasu z ludźmi, może wydać w tych relacjach z własnych zasad moralnych, żeby to nie zagroziło jemu samemu? Czy rzeczywiście nasze życiowe szczęście blokuje milczenie o własnej trudnej przeszłości? Jak przeżywać własną starość, żeby się nią cieszyć, a nie czynić z siebie pośmiewiska przez wyrażanie autopogardy?